Dlaczego bawimy się w Sylwestra?

 Czy zastanawialiście się, o co chodzi z tym całym Sylwestrem? Dlaczego to właśnie 31 grudnia zostajemy opętani szałem niczym nieskrępowanej zabawy? 


 Odpowiedzialnym za to, że spora część ludzkości 1 stycznia ma gigantycznego kaca, są Proroctwa Sybilli. Według słów pradawnej wieszczki na przełomie roku 999 a 1000 miał nastąpić koniec świata. Wtedy też miał zostać uwolniony z podziemi Watykanu potężny potwór Lewiatan. Smoka, kilkaset lat wcześniej, miał uwięzić w lochach papież Sylwester I. Udało mu się związać pysk bestii poświęconą nicią i nałożyć na nią pieczęć ze znakiem krzyża. Jednak w jaki sposób wtrącił potwora do lochu, tego już kroniki nie odnotowały. Szczegóły swojego heroicznego, bądź co bądź czynu, Sylwester zabrał do grobu, dokonując żywota, nomen omen 31 grudnia 335 roku w Rzymie.



 Lewiatan miał rozedrzeć ziemię, spalić ją na popiół, postrącać gwiazdy i ogólnie miało się zrobić bardzo nieciekawie. Przerażeni Rzymianie i cała chrześcijańska Europa, bo to oni najbardziej nakręcili się tymi opowiastkami, struchleli. Siedząc w zaciszu swych domostw, komentowali na bieżąco pojawiające się znaki wieszczące rychłą zagładę. Jednym z niechybnych omenów śmierci miał być fakt, że wraz z nastaniem 999 roku na tronie papieskim zasiadł nowy kapłan i przyjął imię Sylwestra II. Człowiek nad wyraz jak na tamte czasy uczony i światły, który z powodu swoich uzdolnień oskarżany był o konszachty z diabłem. Pasjonował się astronomią i matematyką, konstruował urządzenia mechaniczne, zaczytywał się w starożytnej filozofii.  Nie wiadomo dlaczego, ale sądzono, że skoro jeden Sylwester Lewiatana uwięził, to drugi Sylwester tegoż smoka łaskawie uwolni. 



 W końcu nadszedł dzień końca świata. Rodziny zebrały się, by ostatnie chwile spędzić w swoim towarzystwie. Inni gorliwie padali do stóp kapłanów i prosili o wybaczenie swych grzechów. Atmosfera zbliżającej się ostatniej godziny gęstniała z każdym upadającym ziarenkiem piasku w klepsydrach. Ówczesny świat zamarł, oczekując końca i gdy już zbliżyła się północ, a wszyscy stracili nadzieję, zdarzyło się coś nieoczekiwanego. 


 Czyli nie zdarzyło się nic! Nie było ani pożogi, ani żadnego lewiatana. Nie było spadających gwiazd, pękającego nieboskłonu i rozrywanej na części ziemi. Były jedynie wylęknione twarze, które z wielkim zdziwieniem spoglądały to na swoich bliskich, to na niebo. Gdzie w dalszym ciągu nie działo się nic ciekawego. Ktoś w końcu pewnie wyrwał się z tego letargu i jako pierwszy krzyknął radośnie, dając upust swoim emocjom. Efekt domina był natychmiastowy i już za moment ludzie wylegli na ulicę, krzycząc, śpiewając i radując się tym, że jednak koniec świata nie nastąpił. Rozpoczęła się impreza, którą powtarzamy co rok, już od przeszło tysiąca lat. A przybrała ona imię po dwóch papieżach, którzy byli częścią tej opowieści, czyli Sylwestrach. 



 W Polsce obrzędy sylwestrowe pojawiły się dopiero w XIX wieku i przybyły z Europy Zachodniej. Początkowo Sylwestra świętowały jedynie bogatsze warstwy społeczeństwa. Arystokracja witała nowy rok toastem tokaja, czyli białego deserowego wina pochodzącego z Węgier. Ziemianie natomiast polowali, strzelali z batów na szczęście, składali życzenia i ucztowali w gronie rodziny.


 Co roku miliardy ludzi na całym świecie na sylwestrowych balach, prywatkach czy spotkaniach w gronie rodzinnym, z kieliszkiem szampana żegnają stary rok. Składają sobie najlepsze życzenia i oczekują, że Nowy Rok przyniesie im same dobre nowiny i zdarzenia. Nikt w tym dniu nie wspomina papieża i smoka zamkniętego w lochach Watykanu, a właśnie taki był początek historii Sylwestra.


 I tak na zakończenie mała refleksja ;) Skoro jeden Sylwester smoka w podziemiach uwięził, a uwięzić musiał, bo świętym został, a drugi Sylwester już nie święty ale smoka nie wypuścił, to trzeba sobie imaginować, że to złe i ogromne smoczysko gdzieś pod tym Watykanem siedzi. Siedzi i czeka na kolejny milenijny sylwester.





Komentarze